Dość stary tekst napisany przez Tomasza Wierzbickiego, wciąż w dużej mierze aktualny:
Konsultacje
Każdy pracownik dydaktyczny ma obowiązek zarezerwować dwie godziny w tygodniu na konsultacje dla studentów. Ja także w każdym semestrze podaję termin takich konsultacji i w tym czasie czekam na studentów w pokoju nr 23. Szczerze mówiąc lubię udzielać konsultacji i uważam je za swego rodzaju nobilitację: studenci przychodzą na zajęcia, bo w pewnym sensie muszą, na konsultacje zaś — bo chcą. Gdy więc studenci chcą się czegoś dowiedzieć i spośród wszystkich prowadzących wybierają właśnie mnie, to jest to dla mnie powód do dumy. Dlatego w sprawach merytorycznych (konsultacje do prowadzonych zajęć itp.) jestem do dyspozycji w każdej wolnej chwili, nie tylko w czasie godzin konsultacji. Proszę się nie wahać przychodzić w dowolnym czasie z wyjątkiem terminów, w których z technicznych powodów konsultacje są niemożliwe (np. bezpośrednio przed zajęciami, do których się przygotowuję). Proszę też nie mieć do mnie żalu, jeśli z powodu braku czasu niekiedy odmówię, choć staram się to robić rzadko, bo uważam konsultacje za sprawę priorytetową.
Można się też ze mną kontaktować przy pomocy poczty elektronicznej. Z chęcią odpowiem na każde rozsądnie zadane pytanie. Zastrzeżenie rozsądności bierze się stąd, że czasem dostaję listy o treści: „Nie było mnie na wykładzie, dlatego proszę o wyjaśnienie, co to jest stos rekordów aktywacji oraz linki statyczne i dynamiczne.” Problem w tym, że wyczerpująca odpowiedź na to pytanie wymagałaby stworzenia szczegółowych notatek do czterogodzinnego wykładu, a skoro ich nie stworzyłem już wcześniej, to znaczy, że taka praca przekracza w danej chwili moje możliwości czasowe. Dlatego e-mailem proszę zadawać pytania, na które mogę odpowiedzieć w kilku zdaniach.
Wyniki egzaminów
Egzaminy sprawdzamy zwykle dwukrotnie — dwie osoby niezależnie od siebie sprawdzają każdą pracę i następnie uzgadniamy wyniki. Pozwala to wyeliminować sporą część pomyłek podczas sprawdzania. Aby się wzajemnie nie sugerować notatki na temat poprawianych prac sporządzamy zwykle osobno, a na pracach nic nie piszemy. Dlatego prośby o pokazanie pracy po sprawdzeniu egzaminu nie mają wiele sensu — praca jest dokładnie w takim stanie, w jakim ją student oddał po egzaminie. Natomiast każdy student ma prawo dowiedzieć się, dlaczego jego praca została oceniona tak, a nie inaczej i jakie ustaliliśmy kryteria oceniania oraz czy podczas sprawdzania jego pracy nie popełniliśmy pomyłki. Jedyną możliwością zmiany liczby punktów po ocenieniu egzaminu jest sytuacja, w której sprawdzający popełnili błąd i ocenili daną pracę niezgodnie z przyjętymi przez siebie kryteriami. Innych możliwości nie ma, w szczególności nie ma możliwości zmiany tych kryteriów. Wymagałoby to powtórnego poprawienia wszystkich prac, staramy się bowiem, by wszystkie prace były ocenione według tych samych zasad. Rozumiem, że osobom, którym zabrakło jednego punktu do oceny dostatecznej może być przykro (i nam też jest przykro), ale niestety nie ma możliwości „naciągania” czy „wykłócania” ocen. Nie ma „prawie” zdanego egzaminu, podobnie jak nie można np. prawie zdążyć na pociąg. Natomiast jeżeli student sądzi, że podczas sprawdzania jego pracy popełniliśmy błąd, to wyjaśnimy mu, jakie były kryteria oceniania i sprawdzimy jego pracę powtórnie. Ponieważ oceny z egzaminu muszą być ustalone przed zakończeniem sesji, dlatego najprościej jest ustalić jeden termin takich konsultacji. Zwykle konsultacje te odbywają się razem z wpisywaniem ocen do indeksów. Oczywiście prośby o ponowne sprawdzenie liczby punktów nie trzeba zgłaszać osobiście — można np. poprosić kolegę lub przesłać mi wiadomość pocztą elektroniczną.
Dyscyplina studiowania
Problem dotrzymywania terminów wpisów do indeksów ma związek z ogólniejszym zagadnieniem „dyscypliny studiowania”. O ile jest mi obojętne np. w jakim ubiorze (o czym piszę niżej) student przyjdzie na egzamin i nie uznam dżinsów lub dresu jako objawu lekceważenia prowadzącego przez studenta, o tyle odbieram jako lekceważenie niedotrzymywanie przez studentów terminów i niespełnianie przez nich podstawowych wymogów studiowania. Dla przykładu na początku semestru student powinien zapisać się na zajęcia w systemie Zapisy. System ten bardzo ułatwia administrację zajęciami — dostarcza gotowych formularzy zaliczeń wraz z numerami indeksów studentów, pozwala określić liczbę studentów, którzy przyjdą na egzamin (a więc i liczbę potrzebnych miejsc w salach i kopii zadań, które trzeba wydrukować). Pod warunkiem jednak, że studenci faktycznie się będą zapisywać. Tymczasem na każdym egzaminie zdarzają się dosyć kłopotliwi studenci-widmo. Uporządkowanie swoich spraw w systemie Zapisy to pięć minut raz na semestr, mimo to wielu studentów nie podejmuje nawet takiego wysiłku i ja to odbieram jako objaw lekceważenia. Lekceważenia studiów, więc pośrednio także mnie.
Nie chodzi tu o wymyślanie jakichś sztucznych reguł, które studenci mieliby spełniać nie wiadomo po co, lecz o załatwianie dosyć prostych i oczywistych spraw, które znacznie ułatwiają pracę prowadzącym. Natomiast z biurokracją staram się walczyć, do czego i studentów zachęcam. Nie przestrzegam np. oficjalnego kalendarza roku akademickiego. Administracji Rektora rzadko kiedy udaje się policzyć do piętnastu bez błędu. Uważam, że jeżeli w semestrze ma się odbyć 30 godzin wykładu, to ma się odbyć 30 godzin wykładu w najdogodniejszych dla prowadzącego i studentów terminach. Dlatego ustalając kalendarz własnych zajęć na dany semestr często swobodnie zmieniam ich terminy. Ustalając terminy zajęć chętnie korzystam też z sugestii studentów. Dlatego zapisujących się na moje zajęcia proszę o uwagi (byle zgłoszone odpowiednio wcześnie).
Jak korzystać z zajęć
Z przykrością stwierdzam, że studenci często nie podzielają mojego wyobrażenia na temat tego, jak należy zachowywać się na zajęciach. Aż wstyd o takich rzeczach przypominać, bo studia to w końcu nie podstawówka, ale dwie sprawy wyjątkowo mnie u studentów drażnią: spóźnianie się i gadanie podczas zajęć. Bywam niekiedy w kinie i z przykrością obserwuję postępujące dziczenie obyczajów. Do kina wypada obecnie przyjść z kilkunastominutowym spóźnieniem, by „puścić reklamy”. Wypada rozmawiać podniesionym głosem podczas seansu, odebrać rozmowę przez telefon komórkowy („tak, no jestem w kinie, tak, a nic nowego — odczep się pan, przecież rozmawiam przez telefon — sorry, co mówiłeś, bo jakiś gość mi przeszkadza” itd.), krzyknąć coś do znajomego siedzącego kilka rzędów dalej, wychodzić kilkakrotnie podczas seansu (oczywiście przechodząc przed ekranem), jeść (a właściwie żreć) popcorn itd. Niestety studenci coraz częściej próbują przenosić takie zachowanie do sali wykładowej. Wykład to nie seans kinowy! Po pierwsze podczas zajęć nie rozmawia się z sąsiadami. Po drugie ostatnią osobą, która wchodzi do sali i pierwszą, która z niej wychodzi powinien być prowadzący. Tymczasem studenci zwykle stoją przed salą i po przyjściu wykładowcy zaczynają powoli (bo gdzie tu się spieszyć) wchodzić do sali. Przez kolejne kilka minut w sali panuje taki chaos, że wykładu nie da się rozpocząć. Jeżeli nieszczęśliwie są to pierwsze zajęcia w danym dniu, to przez dalsze pół godziny drzwi do sali wykładowej otwierają się co chwila, gdyż wchodzą kolejne grupki rozgadanych studentów (bo przecież nie sposób tak nagle skończyć rozmowy). Przechodząc pod tablicą każdy z nich mówi głośno „przepraszam”, po czym gramoli się do ławki (niezbyt cicho). Mam wrażenie, że niektórzy studenci nie wiedzą o tym, że podczas wykładu należy się skupić i próbować zrozumieć to, co jest wykładane. Wielu studentów zamienia się na zajęciach w bezmyślnych skrybów, których jedynym zadaniem jest precyzyjne skopiowanie z tablicy do kajecika tego, co pisze wykładowca. Być może dlatego hałas im nie przeszkadza. (Potwierdzeniem tej tezy jest fakt, że cicho na sali wykładowej robi się wówczas, gdy wykładowca pisze na tablicy coś konkretnego — co można przepisać do zeszytu. A wówczas, gdy powinno być właśnie najciszej — gdy komentuje to, co zostało napisane, próbuje przekazać intuicje, pomóc studentom w zrozumieniu tego, co jest na tablicy, wówczas w sali robi się głośno jak w ulu, „gdyż przez chwilę można się odprężyć i przestać uważać — bo przecież nie ma nic do notowania!”) Są wykładowcy, którzy — podobnie — przepisują na tablicę własne notatki, ale tacy są rzadkością. Większość wykładowców stara się na wykładzie powiedzieć właśnie to, czego się nie da w prosty sposób spisać, bo to co się da spisać, to przecież lepiej zawrzeć w rozdawanych studentom notatkach. Ja jestem słabo zorganizowany i dosyć chaotyczny, i przygotowuję się do wykładu tylko w ten sposób, że staram się nauczyć i zrozumieć (lepiej lub gorzej) to, co mam wyłożyć. Resztę pozostawiam do improwizacji, bo nie umiem sobie uporządkować materiału przed wykładem. Nie planuję wykładu. Dlatego aby zajęcia się udały, muszę się porządnie skupić i mieć kontakt ze słuchaczami. Wszelkie zamieszanie na sali bardzo mnie rozprasza. Dlatego wyjątkowo mnie drażni takie nonszalanckie zachowanie studentów. Oczywiście każdemu zdarza się spóźnić na zajęcia (mnie też, choć akurat beze mnie zajęcia się nie zaczną, więc ja nie mam jak w nich przeszkodzić), jednak jeśli to się już zdarzy, to należy się starać jak najmniej zwracać na siebie uwagę, a nie odwrotnie (dlatego głośne „przepraszam” jest jak najbardziej nie na miejscu). Podobnie jak w szkole, obowiązuje zasada, że po dzwonku, tj. po wykładowcy nie wchodzi się do sali wykładowej, a jeżeli już, to tak, by nie zwrócić na siebie uwagi (tj. tylnym, a nie przednim wejściem, nie hałasując i wybierając miejsce, które nie wymaga „przepychania się”). Podobnie zajęcia kończą się, gdy prowadzący wyjdzie z sali. Tymczasem o pełnej godzinie włączają się liczne sygnały w zegarkach (a przecież powinny być wyłączone) i studenci nie dając dokończyć wykładowcy wstają i zaczynają wychodzić z sali. To nie są właściwe obyczaje. A już zupełnie niepojęte jest dla mnie gadanie podczas zajęć. Spróbujcie zrobić eksperyment polegający na tym, że podczas rozmowy z drugą osobą w połowie jej zdania odwrócicie się od niej i zaczniecie rozmawiać z kim innym. Przyjrzyjcie się reakcji osoby, której w ten sposób przerwaliście. Otóż ja przeważnie na wykładzie mówię do kogoś siedzącego w pierwszym rzędzie, bo nie potrafię mówić do ściany. I regularnie się zdarza, że w połowie mojego zdania ta osoba się odwraca i zaczyna rozmawiać z kolegą. Dezorientuje mnie to na tyle, że tracę wówczas wątek. Dziwne, że największe gaduły siadają zawsze w pierwszym rzędzie! A najdziwniejsze jest to, że powyższy akapit nie jest zapisem snu wykładowcy, który miewa koszmary, tylko opisem np. mojego przeciętnego wykładu z programowania…
Instytutowy savoir-vivre — krótki kurs
Studenci mają niekiedy wątpliwości, co wypada, a co nie, zwłaszcza, że zwyczaje w naszym instytucie nie zawsze są typowe. Poniżej zebrałem więc kilka uwag, które pomogą studentom uniknąć kłopotliwych faux-pas.
Dress code
Wielu pracodawców wymaga od swoich pracowników, szczególnie tych, którzy mają kontakt z klientami, tzw. stroju wizytowego. Szczęśliwie w zawodzie informatyka zdarza się to stosunkowo rzadko (przeciwnie, np. w wielu bankach informatyk, to jedyny pracownik, który może przychodzić do pracy we flanelowej koszuli i rozciągniętym swetrze). W Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego dress code nie obowiązuje. Gdy podjąłem zatrudnienie w Instytucie w roku 1993, moje glany i bardzo krótko obcięte włosy wywoływały sprzeciwy niektórych pracowników, ale od tego czasu wiele się w Instytucie zmieniło i obecnie nikt nie zwraca uwagi na ubiór pracowników — każdy ubiera się tak, jak uważa za stosowne. W moim przypadku „stosownie” znaczy „zwyczajnie”, choć czasem nie potrafię się oprzeć pokusie pewnej ostentacji, która bierze swoje źródło w obserwacji, że jakość stroju pracownika polskiej uczelni jest odwrotnie proporcjonalna do jakości tej uczelni (stąd moje, dosyć głośno komentowane, podkoszulki przedstawiające trzy myszy, dwa kościotrupy, bądź lwa z flamingiem w pozach cokolwiek nietypowych). Mam ambicję, by prowadzone przeze mnie zajęcia broniły się same i bym nie musiał podkreślać swojej pozycji garniturem.
Jeden ze studentów zaproponował mi kiedyś przeprowadzenie dwudziestoczterogodzinnego wykładu (zgłosił się na ochotnika jako słuchacz). Wpisano by nas do księgi Guinessa i było by o nas głośno. Mam ambicję, by moje zajęcia były na tyle wyjątkowe przez samą ich zawartość, bym nie potrzebował dodawać im wyjątkowości w tak absurdalny sposób. A jeśli chodzi o rekordy, to najbardziej spodobał mi się rekord polegający na jak najdłuższym siedzeniu gołą częścią ciała (wiadomo którą) na bryle lodu. Rekordzista, wytrzymawszy ponad 10 godzin, otrzymał należną sławę między innymi dlatego, że później o tym, co jest przedstawione na moich podkoszulkach, mógł już niestety tylko pomarzyć. Cóż, jeśli nie było innego sposobu, by stać się kimś wyjątkowym…
Tak samo studenci informatyki na UWr., jednego z (bez fałszywej skromności) najlepszych kierunków informatycznych w Polsce bardziej podkreślają swoją wartość tym, co umieją, niż tym, jak chodzą odziani. W szczególności nie ma potrzeby ubierać się odświętnie na egzamin. Nikt u nas nie obrazi egzaminatora tym, że przyjdzie na egzamin w dżinsach. Egzaminatora można obrazić tylko w jeden sposób — przychodząc na egzamin nie przygotowanym. Oznacza to bowiem, że student jawnie lekceważy prowadzącego i jego pracę. Dlatego na moje egzaminy (a także na większość innych egzaminów w naszym instytucie) proszę się ubierać tak, jak kto lubi. Jeśli komuś odpowiada garnitur, to proszę bardzo (ale proszę nie oczekiwać, że odpowiem tym samym), jeśli ktoś woli dres i trampki, też nie ma przeszkód. Szczególnie dotyczy to sesji letniej, gdyż w czerwcu jest zwykle upalnie, więc garnitur i lakierki nie gwarantują dostatecznego komfortu (przeciwnie, obniżają komfort najbliższemu otoczeniu). Krótkie spodnie i sandałki są wówczas znacznie lepszym rozwiązaniem.
Czekoladek nie pijemy
W szkołach na zakończenie roku uczniowie przynoszą nauczycielom kwiaty. W szpitalach wdzięczni pacjenci „rewanżują się lekarzom na parapetach”. W naszym instytucie nie ma takich zwyczajów. Osoby, które uważają, że np. po zdanym egzaminie brak „dowodu wdzięczności” jest niestosowny bardzo proszę o niestawianie mnie w kłopotliwej sytuacji. Fakt, że student posiadł wiedzę i zdał egzamin jest sam w sobie dostateczną satysfakcją dla egzaminatora i nie potrzeba psuć tej satysfakcji. Ja wiem, że intencje zwykle są dobre, ale osoba, która tak postępuje, wychodzi w naszym instytucie — mówiąc brutalnie — na strasznego palanta.